„Szrajberka” Zofia Posmysz. Świadek historii pomiędzy prawdą a postprawdą
W czerwcu 1943 roku zaczęłam pracę jako szrajberka. Zaraz po apelu szłam do swojego biura. Była to mniej więcej godzina siódma lub wpół do ósmej. O godzinie ósmej przyjeżdżała aufsejerka kuchni – na ogół była to Franz – która zmieniała aufsejerkę pracującą w nocy z kucharkami. Po przyjściu od razu brałam się do roboty, czyli do wyliczania i sprawdzania. Miałam przygotowany stan osobowy bloków i wyznaczone porcje – określoną ilość jedzenia na każdą więźniarkę. Musiałam to przeliczyć na odpowiednią ilość produktów, w zależności od tego, co było na dany dzień zaplanowane. Codziennie był to chleb, ale były również dodatki do chleba i to wszystko musiałam wyliczyć.
Kiedy Aufseherin Franz wyjeżdżała na obiad miałam trochę czasu dla siebie i wtedy mogłam pisać. Pracując jako szrajberka miałam dostęp do materiałów piśmiennych. Zaczęłam od notatek dotyczących dnia codziennego, ale szybko przeszłam do pisania wierszy. Wielkiej wartości poetyckiej im dzisiaj nie przypisuję. Szkice tych wierszy robiłam na oddzielnych kartkach. Któregoś dnia dostałam kajet, do którego zaczęłam przepisywać wiersze. Wreszcie mogłam je wszystkie zebrać. W większości wiersze były albo modlitwami albo wspomnieniami z wolności. Kilka z nich odnosi się do śmierci Tadeusza. Jest również wśród tych wierszy ważny dla mnie List do Matki. Pisanie tych wierszy wynikało z chęci oderwania się od nieludzkiej rzeczywistości, jaka nas wtedy otaczała. A była to rzeczywistość coraz straszniejsza. Wprawdzie nam, pracującym w kuchni i w brodkamerze, było znacznie łatwiej i lepiej niż innym więźniom, ale to wszystko co się działo na rampie i w komorach gazowych straszliwie rzutowało na nasze życie. Wiedziałyśmy, że tam była hekatomba, że tam była apokalipsa. Dzień i noc słyszało się przyjeżdżające pociągi, jeden transport za drugim. Chcąc nie chcąc byłyśmy tego świadkami i jakoś w tym uczestniczyłyśmy. Więc prawdopodobnie moje pisanie stanowiło próbę oderwania się od tej straszliwej rzeczywistości. Ale nie wszystkie wiersze były ucieczką w inny świat. Zdarzały się wiersze, które mogłabym nazwać politycznymi. Jeden z nich oskarżał Anglię o to, że jest współodpowiedzialna za Holocaust, ponieważ nie przeciwdziała. W Auschwitz giną ludzie, krematoria się palą, kominy dymią dzień i noc, my się dusimy w obozie od smrodu palonych ciał, a Anglia nie robi nic. Uznałam, że za to powinna się sama udusić ze wstydu.
Moje ostatnie spotkanie z Aufseherin Franz miało miejsce tuż przed jej wyjazdem z Auschwitz. Ona opuściła obóz jeszcze przed ewakuacją, wyjeżdżając razem z obozową wierchuszką – z wszystkimi prominentnymi esesmanami i więźniami. Odniosłam wrażenie, że chce, abym pojechała razem z nimi. Nie powiedziała niczego wprost, ale pomyślałam sobie wtedy, że lepiej trzymać się od tej akcji z daleka i poszłam do doktor Stefanii Perzanowskiej[3], która była lekarzem na rewirze, czyli w obozowym szpitalu. Poprosiłam, aby przyjęła mnie na kilka dni do szpitala, bo chciałabym przeczekać wyjazd tej grupy esesmańskiej. Doktor Perzanowska doskonale zrozumiała o co mi chodzi i kazała przyjść następnego dnia: „Dam ci coś i będziesz miała wysoką gorączkę.”
Dostałam w pośladek zwykły zastrzyk z mleka. Nie zdawałam sobie sprawy, że to może aż tak zadziałać, w każdym razie szybko dostałam bardzo wysoką gorączkę. Aufseherin Franz była do tego stopnia zaintrygowana moją nagłą chorobą, o której dowiedziała się od więźniarek, że przyszła na rewir sprawdzić co się stało. Doktor Perzanowska podeszła z nią do mojego łóżka i zaczęła jej tłumaczyć, że tak wysoka gorączka stwarza podejrzenie poważnej choroby zakaźnej. Coś jej tam jeszcze tłumaczyła, na co Franz ze złością powiedziała: „bzdura!”, odwróciła się i wyszła. Już więcej jej nie widziałam.
Po wojnie śledziłam procesy esesmanów. Obserwowałam i czekałam, kiedy w sądzie pojawi się Aufseherin Franz. Wiedziałam, że w takiej sytuacji na pewno będę powołana na świadka. I cały czas zastanawiałam się, co ja mogę na jej temat powiedzieć, jak to powinnam powiedzieć, jakie sytuacje przytoczyć… Przypominałam sobie różne fakty, jej zachowania, reakcje… Chyba nie potrafiłabym jej scharakteryzować psychologicznie. Wszystko to były jedynie moje domysły i jakieś tam dywagacje. Ale cały czas o tym rozmyślałam. W końcu doszłam do tego, że niewiele mogłabym o niej powiedzieć, właściwie jedynie to, że w stosunku do mnie była w porządku. Właśnie z tych rozmyślań wziął się wstępny pomysł napisania opowiadania o przypadkowym spotkaniu z esesmanką. W rezultacie powstała Pasażerka, do której inspiracją było dziwne zdarzenie w Paryżu[4].
[3] Stefania Perzanowska (1896-1974). Przywieziona do Auschwitz 15 kwietnia 1944 roku z KL Lublin (Majdanek), gdzie była lekarzem szpitalnym. Otrzymała numer 77368.
[4] Zofia Posmysz natknęła się na Champs-Élysées na grupę Niemców. Głos jednej z Niemek brzmiał dla niej identycznie jak głos Aufseherin Franz.