Remigracja czy powrót? Polak z Zagłębia Ruhry wraca do dawnej ojczyzny
Wielkie spotkanie po latach
W czerwcu 2018 roku nadszedł czas naszego wyjazdu. Dokładnie 16 czerwca 2018 roku udaliśmy się naszym kamperem w podróż do Orkowa - miejscowości, w której urodził się mój pradziadek. Wróciłem tu z moją rodziną ponad sto lat po tym, kiedy Józef Tomczak opuścił swój rodzinny dom, z zamiarem odwiedzenia krewnych.
Mówiąc krótko: to był jeden z najbardziej emocjonujących dni w moim życiu. Niebo było bezchmurne a temperatura już nad ranem sięgała 30 stopni Celsjusza. Parking, na którym zaparkowaliśmy nasz kamper, był usytuowany bezpośrednio nad Wartą. Stąd rozpościerał się widok na Orkowo oraz pola mojej rodziny.
O godzinie 10 przyjechał po nas mój kuzyn, Krzysztof Budzyń - historyk i mieszkaniec Śremu. Razem udaliśmy się najpierw do Binkowa, gdzie urodziła się moja praprababcia Stanisława Tomczak, z domu Bratkowska. Tu zwiedziliśmy dawne gospodarstwo Bratkowskich, które dziś nie jest już w posiadaniu rodziny.
Następnie, w końcu nadszedł moment, w którym mogliśmy ruszyć do Orkowa, by odwiedzić gospodarstwo do dziś należące do mojej rodziny. Jest to małe, rodzinne gospodarstwo zajmujące się hodowlą bydła i trzody chlewnej. Zostało ono założone 9 czerwca 1870 roku przez mojego praprapradziadka Michała Tomczyka i jego żonę Marianną Skorupską. Dalej prowadzili je mój prapradziadek Józef i jego żona Stanisława. W latach 50tych, po śmierci Józefa, gospodarstwo przeszło na siostrę pradziadka Zofię i jej męża Bronisława Pawlisiaka. Obecnie mieszkają tam wujek Edward Pawlisiak z żoną Bożeną oraz ich syn Sławomir z żoną Renatą i dziećmi Dominiką i Jakubem.
To pierwsze spotkanie trudno ująć w słowa. Dla mnie przerodziło się ono w prawdziwą eksplozję wrażeń. W obliczu ludzi, obejścia, radości, ale też wielu pytań, upału, całego tego wyjazdu, czułem się jak w transie i chwilami miałem wrażenie, że tracę grunt pod nogami.
Na spotkanie przywieźliśmy z Oberhausen stare rodzinne fotografie, a ciocia Bożena wyjęła z szafy stary album rodzinny. Ku zdumieniu wszystkich okazało się, że jesteśmy w posiadaniu wielu identycznych zdjęć. Prawdopodobnie wtedy, w latach 20tych XX w., mój pradziadek wysyłał sporo zdjęć swoich dzieci i rodziny z Oberhausen do rodziców w Orkowie - i na odwrót. Wujek Edward przypomniał sobie, jak opowiadano, że moja babcia Henriette, będąc dzieckiem i młodą dziewczyną, często przyjeżdżała tu na wakacje.
Wspólnie spędzone godziny minęły jak z bicza strzelił. Późnym wieczorem wróciliśmy do naszego kampera. Podczas gdy żona i dzieci położyły się do snu, ja jeszcze długo siedziałem nad brzegiem Warty i, rozkoszując się ciszą i przyrodą, porządkowałem swoje uczucia, wrażenia i myśli. Byłem szczęśliwy i smutny jednocześnie. Smutny, bo babci Henriecie i pradziadkowi Józefowi nie było już dane zobaczyć mnie podążającego ich śladami. Szczęśliwy, bo czuję się jakbym był tam zakorzeniony, jakbym był w domu - cząstką całości, cząstką Polski.
Od tego pierwszego spotkania regularnie odwiedzamy rodzinę i Orkowo. Najmłodsi w gospodarstwie, Dominika i Jakub, są w wieku naszych dzieci i wszyscy bardzo dobrze się między sobą dogadują. Na rok 2021 zaplanowaliśmy kolejną podróż, tym razem w towarzystwie mojej mamy, która też chciałaby poznać rodzinę w Polsce i zobaczyć dom, w którym urodził się jej dziadek.
Jak wspomniałem, mój kuzyn Krzysztof Budzyń, z którym jesteśmy spokrewnieni przez rodzinę mojej praprababci Bratkowskiej, jest historykiem w Śremie. Tam też wydaje założone przez siebie czasopismo „Śremski Notatnik Historyczny”, a ponieważ pomysł również formalnego potwierdzenia mojej polskiej narodowości zyskał i jego aprobatę, w numerze 22 jego czasopisma ukazała się historia mojej rodziny, wywołując wiele pozytywnych reakcji. W zasadzie nikt w Polsce, kto poznał historię mojej rodziny i z kim dotąd na temat rozmawiałem, nie wątpi w to, że jestem Polakiem.