Znak „P“
Julian Banaś, który musiał pracować w zakładach Volkswagena, dokładnie opisuje swoje nastawienie do znaku „P”: „Obóz miał dwie bramy i dwie strażnice. (...) [Tam] kontrolowano, czy ‘P’ jest przyszyte. Znak ‘P’ był dyskryminacją. Wstydziłem się go nosić, dlatego, że byłem Polakiem. Ale nosiłem to ‘P’ tylko dlatego, że nie chciałem dostać kopniaka za dowolną rzecz i nie chciałem wysłuchiwać nieprzyjemnych lub obraźliwych uwag. Ponieważ straż zakładowa zawsze sprawdzała, czy ,P´było przyszyte, obszyłem ten kawałek materiału z literą ,P´kolorową nitką, która w zasadzie nie pasowała, a wręcz kuła w oczy. Ale było widać, że jest przyszyty. Sam znak przymocowałem jakoś. Gdy tylko minąłem straż, zaraz składałem go i wkładałem do kieszeni!”[3]
W niektórych fabrykach stosowano jeszcze bardziej wyrafinowane oznakowania, jak np. w elbląskiej stoczni Schichaua. Jan Uskwarek, który musiał pracować w niej w 1943 roku, wspomina zabawną scenkę, która mogła się jednak też źle skończyć. Jako robotnik przymusowy musiał obok swego „P” nosić jeszcze „A”, co oznaczało „Ausländer” (obcokrajowiec). W każdej hali fabrycznej owo „A” miało inny kolor. Pewnego dnia, akurat podczas kontroli, z pod jednej z tych naszywek wyszła pluskwa. „Majster pokazał mi ją ołówkiem i zapytał, czy to ma być świadectwo polskiej czystości. Urażony odparłem, że to nie moja wina. ‘A czyja?!’ – skoczył do mnie, czerwony z gniewu.”[4] Na szczęście sytuacja nie eskalowała jeszcze bardziej, a potem Uskwarek wyjaśnił majstrowi przyczynę pojawienia się pluskwy: robotnicy otrzymali raz w miesiącu mały kawałek marnego mydła, który musiał jeszcze starczyć na pranie odzieży, a warunki higieniczne w barakach obozowych dalekie były od dobrych.
Doświadczenia polskich robotników przymusowych w Rzeszy Niemieckiej miały różne odcienie: W sferze publicznej byli oni stygmatyzowani wskutek licznych przepisów, co miało lepsze lub gorsze następstwa. W przemyśle wiodło im się często gorzej, bo byli zamknięci w obozach i zdani na samowolę strażników. Ponadto w wyniku nasilających się ataków bombowych na niemieckie fabryki praca w nich stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Na wsiach praca była także ciężka, ale w zależności od tgo, do jakiego chłopa się trafiło, pobyt mógł być nawet znośny – Polacy nierzadko mogli jeść przy wspólnym stole z rodziną chlopską, co właściwie było surowo zabronione. Również zabronione były związki miłosne między Niemcami a Polakami: kto jako Polak zadawał się z chłopkami (których mężowie byli na wojnie) lub z ich służącymi, temu groził stryczek, natomiast niemieckie kobiety za karę publicznie stawiano pod pręgierzem jako „polskie puszczalskie” i wysyłano do obozów koncentracyjnych. Gdy pod koniec wojny w przemyśle niemieckim zaczęło brakować siły roboczej, starano się polepszyć traktowanie robotników przymusowych, chociaż z drugiej strony pogorszyło się zaopatrzenie w żywność. W styczniu 1945 roku Reichssicherheitshauptamt zaproponował nawet nowe oznakowanie Polaków, a mianowicie w postaci złotego kłosa na biało-czerwonej tarczy. Jednak tego nie udało się już zrealizować.
Peter Oliver Loew, listopad 2014 r.
Z niemieckiego tłumaczyła Zenona Choderny-Loew
[3] Manfred Grieger (i in., wyd.): Abfahrt ins Ungewisse. Drei Polen berichten über die Zeit als Zwangsarbeiter im Volkswagenwerk von Herbst 1942 bis Sommer 1945. [Wyjazd w nieznane. Trzech Polaków opowiada o okresie pracy przymusowej w zakładach Volkswagena od jesieni 1942 do lata 1945 roku.] Wolfsburg 2004, s. 33.
[4] Ewa Kubaczyk (wyd.): Ostpreußen. Wspomnienia Polaków wywiezionych na roboty przymusowe do Prus Wschodnich w latach 1939-1945. Warszawa 2010, s. 188.