Obraz Polaków w niemieckim życiu społecznym

Karykatura w czasopiśmie Kladderadatsch, 1919 r.
Karykatura w czasopiśmie Kladderadatsch, 1919 r.

Pytając więc dowolnie wybranych Niemców, co przychodzi im do głowy, gdy słyszą słowo „Polacy”, można liczyć się z tym, że w odpowiedzi usłyszy się taką oto „dziką kolekcję” stereotypów i skojarzeń: Polacy kradną, nie potrafią zaparkować, są leniwi i chaotyczni, głęboko emocjonalni, zakłamani, są indywidualistami, ultrakatolikami, antysemitami, mają kompleks niższości ale i poczucie wyższości, pracują w Niemczech za małe pieniądze i na czarno, mają niebezpiecznie piękne i uwodzicielskie kobiety. Poza tym w piłce nożnej zawsze przegrywają. „Polak” jest w pierwszej kolejności rzemieślnikiem albo budowlańcem – w przeszłości był szlacheckim hulaką, z kolei „Polka” jest sprzątaczką albo opiekunką. Razem wzięci emigrują z powodu niedostatku, stanowiąc zagrożenie dla niemieckich miejsc pracy, są niezwykle pracowici i mają „złote rączki”. Dzisiaj określenie „polnische Wirtschaft” (polska gospodarka), onegdaj synonim opłakanych sytuacji i warunków, ma pozytywny wydźwięk i jest wyrazem uznania dla niewygórowanych ambicji. Polskie jedzenie jest tłuste, ciężkie i monotonne, ale też konkretne i smaczne, Polacy zaglądają głęboko do kieliszka i warzą coraz lepsze piwo, są służalczy wobec Niemców i pomiatają Ukraińcami, są nacjonalistami, bezustannie rozróżniają między „swoimi” (tymi dobrymi) i „obcymi” (tymi złymi), są niezwykle gościnni i serdeczni, elastyczni, spontaniczni, niezbyt grymaśni i pełni humoru. Niestety, ich język jest trudny, ich nazwisk nie potrafi wymówić żaden Niemiec, za to mają Solidarność, Lecha Wałęsę, „Kubę” Błaszczykowskiego, Roberta Lewandowskiego i Papieża Jana Pawła II. oraz pianistę i kompozytora o nadzwyczaj łatwym do wymówienia nazwisku Chopin...

Wiele z tych zakorzenionych w głowach śladów i skojarzeń wynika niewątpliwie z faktu nierówności ekonomiczno-społecznych. Nierówności, które ostatecznie są powodem migracji. Bo jaki byłby w tym sens, by emigrować w przypadku, gdy w ojczyźnie jest lepiej niż gdziekolwiek indziej? Tylko niewielu Polaków wyjechało do Niemiec z zainteresowania kulturą, większość wyemigrowała z potrzeby materialnej, aby pracować za niskie płace, do czego wystarczała niewielka znajomość kraju i języka, za to bardzo potrzebne były dwie ręce i często też dwie nogi. Poczynając od imigrantów zarobkowych przybywających do ośrodków przemysłowych Cesarstwa Niemieckiego, głównie do Zagłębia Ruhry (tzw. „Ruhrpolen”), przez pracowników sezonowych w rolnictwie na wschód od Łaby, robotników przymusowych wyzyskiwanych w okresie pierwszej a przede wszystkim drugiej wojny światowej, późniejszych robotników pracujących na czarno na budowach, tłumy polskich sprzątaczek i osób zatrudnionych przy zbiorach szparagów i truskawek, aż po setki tysięcy polskich opiekunek i opiekunów w domach niemieckich emerytów, wszyscy wnosili obcość do niemieckich, często zamkniętych w sobie środowisk, budzili niepokój, wyzwalali naturalne mechanizmy obronne lub dążenie do zachowania odrębności („die Polacken”, czyli „Polaczki” lub „Polaczyska”), jednak z czasem przyczynili się do zmiany obrazów w głowach Niemców: wprawdzie Polki i Polaków długo postrzegano w Niemczech jako niemile widzianych konkurentów na rynku pracy, jako przedstawicieli kraju na Wschodzie o wysokim przyroście naturalnym, który kieruje swoją demograficzną nadwyżkę na Zachód, nawet jako „pasożytów społecznych”, ale ostatecznie -zwłaszcza dzięki przystąpieniu Polski do UE oraz idącej za tym zasadzie równości prawnej -stali się oni ponad stutysięczną rzeszą niezastąpionych pomocników w domu i ogrodzie, na polach i w zakładach pracy: „lenistwo” zamieniło się w „pracowitość”, „niechlujstwo” w „elegancję”, „obcość” w „bliskość”, głównie dlatego, że wśród wszystkich imigrantów w Niemczech Polacy należą do tych, którzy najmniej różnią się od większości reszty społeczeństwa. Dlatego też można wysnuć wniosek, że ogromna masa społecznych powiązań pomiędzy Niemcami i Polakami mocno przyczyniła się do zmiany owych „śladów pamięci”. I tak, starsza pani w Odenwaldzie (czy w Schwarzwaldzie, Sachsenwaldzie itd.), która nigdy nie miała dobrego zdania o Polsce, a jej wiedza o Polsce opierała się na niewielu nieprzemyślanych frazesach nazistowskiej progandy pokolenia jej rodziców oraz na resentymentach wypędzonych ze Śląska sąsiadów, ta właśnie staruszka, której jedyny syn mieszka w Londynie, jest nagle całkowicie zdana na pomoc i opiekę mieszkającej u niej Polki. I raptem, jako że jej pomocnica już całkiem znośnie mówi po niemiecku, potrafi z nią rozmawiać o pracy w ogrodzie, o aktualnych wydarzeniach w europejskich rodach książęcych oraz żywo interesuje się wszystkim tym, co dzieje się w rodzinie w dalekiej Polsce. Żaden podręcznik historii nie jest w stanie tak łatwo wyeliminować stereotypów. 

Najlepszym lekarstwem na uprzedzenia jest osobista konfrontacja z rzeczywistością, zwłaszcza odkąd wielkie narracje narodowe -takie choćby, jak antypolskie fantazje z czasów cesartswa wilhelmińskiego -straciły ważność. Przykładem tego jest Gustav Freytag, który w swej powieści „Soll und Haben” (Winien i ma), atakował w równej mierze przeciwko Polaków i Żydów, dając młodemu pokoleniu Niemców oparcie i wiarę, dzisiaj-poza zajęciami dla studentów germanistyki -jest w znacznym stopniu zapomniany. Jego powieść wiele jednak tłumaczy: Przedstawia ona życie codzienne, w którym niemiecka „Herrenklasse” (klasa panów) usilnie stara się utrzymać swoją pozycję w polskim środowisku. Przypomina o tym, że również emigracja Niemców na Wschód, na tereny w głównej mierze polskojęzyczne, znalazła odbicie w obrazach powstających w ich głowach, a jako że przybywali w roli nowatorów, ale także kolonizatorów, niejako z natury rzeczy stworzyli stereotypy o zastanej tam ludności – Polakach, Żydach i innych, z którą na domiar złego początkowo nie umieli się nawet porozumiewać. Gdy na dodatek w grę weszła administracja, czyli wbrew własnej woli przeniesieni na pruski Wschód urzędnicy pełni obaw o swe kariery, stereotypy zaczęły nabierać niemal urzędowego charakteru: „Polak znowu robi problemy”. W czasie II wojny światowej można było wreszcie zobaczyć, do czego mogło prowadzić często bezmyślne traktowanie (rzekomo) obcych, czy pragnienie utrzymania niezakłóconej homogeniczności.

I tak cofnęliśmy się do historii: Okazja, by na kilku przykładach uświadomić sobie, jak bardzo stereotypy o „Polakach” nawarstwiały się w niemieckich głowach i zmieniały się z biegiem lat - przy czym wcale nie były podyktowane tylko doświadczeniami migracyjnymi, lecz wyrastały w wyniku licznych wydarzeń w stosunkach polsko-niemieckich. Dlatego „negatywne ślady” z przeszłości nadal są jeszcze obecne, choćby z uwagi na fakt, że w rodzinach i w kręgach przyjaciół czy znajomych były one przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Przez długi czas polskie ślady w niemieckich głowach wynikały ze sporadycznych kontaktów z polską kulturą szlachecką. Panowie w orientalnych kontuszach i z dziwacznymi fryzurami nie mogli przypaść do gustu władcy absolutnemu, jakim był Fryderyk II Wielki: bezlik jego antypolskich wypowiedzi oraz wykreowane przez niego pojęcie „polnische Wirtschaft” jako synonim upadku i demoralizacji, odcisnęły się piętnem na sposobie postrzegania Polaków przez dwa stulecia. W XIX w. wypowiedzi twórcy rzeszy niemieckiej Otto von Bismarcka w pełni dorównywały wypowiedziom Fryderyka: „Haut doch die Polen, daß sie am Leben verzagen, ich habe alles Mitgefühl der Welt für ihre Lage, aber wir können auch nichts dafür, daß der Wolf von Gott geschaffen ist, wie er ist, und man schießt ihn doch dafür tot, wenn man kann.” (Bijcie Polaków tak długo, aż zwątpią w sens swojego życia, i choć mam ogromne współczucie dla ich sytuacji, to jednak nic na to nie poradzimy, że Bóg stworzył wilka takim, jakim jest, i za co się go zabija, jeśli taką możliwość się ma.) -napisał do swej siostry w 1861 roku.[1] Pokazuje to, że osobistości, którym historiografia prusko-niemiecka przypisuje ważną rolę, miały antypolskie nastawienie, co jednak dziś w Niemczech często zostaje przemilczane.

Podczas pierwszej wojny światowej, wkraczający na polskie tereny pod zaborem rosyjskim niemieccy żołnierze z pewnością jeszcze pamiętali zasłyszane na zajęciach szkolnych wypowiedzi tych dwóch „wielkich bohaterów” w historii Niemiec i konfrontowali je z tym, co zobaczyli na miejscu: częstokroć skrajnie ubogie warunki życia w małych miasteczkach, zwłaszcza późną jesienią, gdy drogi zamieniały się w błotniste bagna a ludzie okrutnie marzli. Niemieccy wojacy nie wiedzieli, że nierzadko trafiali tu na zwarte środowiska żydowskie, na „sztetle”, w których posługiwano się językiem jidisz, nie potrafili też odróżnić Rusinów od Polaków, czy Polaków od Litwinów. Wszystko razem złożyło się na obraz „Polaka”, świadomie lub nieświadomie zakorzeniony z pokolenia na pokolenie, który opierał się na silnych antypolskich wypowiedziach prusko-niemieckich przywódców opartych na osobistych doświadczeniach (lub domysłach).

 

[1] Wolfgang Windelband, Werner Frauendienst (red.): Otto von Bismarck, Die gesammelten Werke, TomXIV/1: Briefe 1822-1861, Berlin 1933, s. 567.

Obraz ten wzmocniło wyznaczenia nowych granic po pierwszej wojnie światowej, pozwalające odrodzić się polskiej państwowości, będące jednak w ocenie wszystkich partii politycznych w Niemczech wynikiem „haniebnego pokoju” stawiającego „Polaków” w uprzywilejowanej sytuacji. Sąsiadująca z Niemcami Rzeczpospolita, którą niemieccy politycy określali pogardliwie jako „Saisonstaat“ (państwo sezonowe), przetrwała wprawdzie kilka sezonów, jednak w 1939 roku została ponownie najechana przez niemieckie -a także rosyjskie -oddziały wojskowe. Dało to początek trudnym do opisania, potwornym zbrodniom niemieckim, które w głowach ofiar, sprawców i świadków pozostawiły głębokie ślady. Paradoksalnie, dzięki tłumom robotników przymusowych, których można było spotkać w prawie każdej wiosce i w każdym mieście na terenie Rzeszy, osobiste kontakty między Niemcami i Polakami były tak liczne jak nigdy dotąd. To z kolei wiązało się z emocjami, od nienawiści aż po miłość, i pozostawiło po sobie ślady, o których w powojennych Niemczech za nic w świecie nie chciano pamiętać. 

Bardziej opiniotwórcza była narracja osób i stowarzyszeń wypędzonych -z z korzyścią dla nowego państwa polskiego -z byłych wschodnich terenów Rzeszy Niemieckiej. Dziesiątki lat wyrażali swe „antypolskie” pretensje, kreowali się na niewinne ofiary i w ten sposób przez długi czas wpływali na zachodnioniemiecki dyskurs o Polsce: Polacy byli „wypędzającymi”, a więc sprawcami, podczas gdy przyczyny wygnania były wymownie przemilczane. Stwierdzić należy jednak również, że nierzadko właśnie grupki osób wypędzonych z ojczyzny -małe, zaangażowane i często wcale niezrzeszone w ziomkowskich organizacjach -starały się nawiązywać kontakty z krajem sąsiada oraz jako jedne z pierwszych po wojnie utrzymywały osobiste relacje z Polakami i odwiedzały Polskę, nierzadko wielokrotnie. W jeszcze większym stopniu dotyczy to z pewnością wielu spośród dwóch milionów przesiedleńców z Polski, którzy potrafili porozumieć się w obu językach i bardzo często podróżowali „między obydwoma światami”.

Mimo wszystko, w okresie cudu gospodarczego środkowy wschód Europy pozostawał na niemieckim zachodzie dość niezrozumiałą, położoną za „żelazną kurtyną” i naznaczoną biedą częścią kontynentu, podczas gdy sami Niemcy bardziej niż chętnie pragnęli zapomnieć o czasach sprzed 1945 roku. Jednocześnie chciano zapomnieć także o tym, co Niemcy wyrządzili Polsce i Polakom, a to z kolei przyczyniło się do utrwalenia starych „śladów w głowach”. W tym samym czasie w NRD partia SED głosiła hasła „Pokojowej Granicy na Odrze i Nysie” i „braterskiego narodu polskiego” oraz czasowo zezwoliła na bezwizowe wyjazdy do Polski, które w istocie pozwoliły niektórym obywatelom drugiego państwa niemieckiego rzucić okiem na kraj, który cieszył się większymi swobodami kulturalnymi i politycznymi niż ich własny.

Oprócz niestrudzonej pracy poszczególnych tłumaczy, jak np. Karla Dedeciusa, którzy wykształconym Niemcom starali się przybliżyć polskie ścieżki literackie, szlaki na kontynencie niewiedzy i półwiedzy przecierały przede wszystkim wydarzenia w środkach masowego przekazu. Na pierwszym miejscu z pewnością plasuje się amerykański serial telewizyjny „Holocaust”, który w w latach 70. XX w. został wyemitowany w zachodnioniemieckiej telewizji. W tym, a także w wielu innych filmach przedstawiano Polskę głównie jako kraj zagłady Żydów w ghettach i obozach, symbolem których był „Auschwitz”, podczas gdy losy nieżydowskich Polaków pod niemiecką okupacją nie odgrywały prawie żadnej roli. Dobitnym na to przykładem jest fakt, iż Niemcy, słysząc o Powstaniu Warszawskim, przez długi czas automatycznie myśleli o Powstaniu w Getcie Warszawskim z 1943 roku, podczas gdy powstanie nieżydowskich mieszkańców Warszawy w 1944 roku, w wyniku którego Niemcy doprowadzili do całkowitego zniszczenia miasta i śmierci ponad 200 tysięcy osób, prawie w ogóle nie było znane. W obliczu tak nikłej wiedzy bądź jej całkowitego braku nie dziwi fakt, że nierzetelni dziennikarze w Niemczech czy gdziekolwiek indziej na świecie piszą o „polskich obozach koncentracyjnych”, za każdym razem i jak najbardziej słusznie wywołując w Polsce ogromne oburzenie: oczywistym jest, że były to „niemieckie obozy koncentracyjne”, aczkolwiek powstałe na zagrabionej polskiej ziemi. Tym samym wspomniane oburzenie wpływa na niemiecką opinię publiczną, która nagle śmie twierdzić, iż polscy sąsiedzi są nie tylko nadwrażliwi, ale także meganacjonalistyczni, co z kolei powoduje powstawanie nowych śladów i nowych obrazów.

Wręcz symptomatyczny wydaje się tutaj trzyczęściowy serial telewizji ZDF „Unsere Mütter, unsere Väter” (Nasze matki, nasi ojcowie) z 2013 roku, będący fikcyjną opowieścią o wojennych losach młodych Niemców. O ile niemieckie zbrodnie na Żydach na Wschodzie omówiono w nim bardzo szczegółowo, o tyle polski opór przeciw niemieckiemu okupantowi potraktowano bardzo powierzchownie, przedstawiając go w dodatku jako antysemicki. Pomijając, że scenariusz tej opowieści wydaje się dość absurdalny, wysoka oglądalność serialu pokazuje, jaką wagę przypisywały media pamięci o niemieckich zbrodniach we wschodniej części Europy oraz jaka „konkurencja ofiar” w „gromadzeniu śladów pamięci” w ten sposób powstała: utrwalone w głowie obrazy często naprowadzają poszukiwaczy śladów na zły trop.

Odkrywając w niemieckich głowach poszczególne warstwy polskich śladów, natrafić można w przeszłości także na pozytywne przykłady: między innymi w okresie „Polenbegeisterung” (fascynacja Polską), kiedy to w roku 1832 liberalni Niemcy entuzjastycznie witali „pokonanych bohaterów” powstania przeciwko rosyjskiemu carowi podczas ich triumfalnego pochodu. Po te wydarzenia sięga się do podręczników do historii przy każdej okazji świętowania -czy to komunistycznego braterstwa dusz i broni, czy to pojednania i wspólnych celów (w Europie i na świecie). Ciągłe powracanie do tych rytuałów pamięci -bez wątpienia chlubnych i znakomitych – politolog Klaus Bachmann nazwał przed laty „Versöhnungskitsch” (kicz pojednania), który wynika również z tego, że repertuar pozytywnych obrazów w polsko-niemieckiej historii jest ograniczony oraz że nakładają się na nie obrazy konfrontacji, wrogości i przerażenia. Zresztą obrazowanie odgrywa tutaj wielką rolę: historia polsko-niemieckich konfliktów znalazła wyraz w licznych obrazach batalistycznych i wojennych fotografiach, podczas gdy w odniesieniu do „Hambacher Fest”, wielkiej liberalnej manifestacji pod koniec maja 1832 roku, brakuje autentycznych obrazów, które przedstawiałyby udział Polaków. Dlatego, kiedy w NRD postanowiono podkreślić więź progresywnych tradycji w historii stosunków polsko-niemieckich, zlecono pewnemu malarzowi wykonanie na podstawie współczesnych rycin obrazu poświęconego wydarzeniu w Hambach, na którym obok niemieckiej z dumą powiewa biało-czerowna flaga Polski. Później obraz trafił nawet na niemiecki znaczek pocztowy...

Owa ambiwalencja pamięci wpływa na wiele kwestii polsko-niemieckich. W przypadku „polskiego papieża” Jana Pawła II na przykład: z niemieckiego punktu widzenia wydaje się on być szlachetnym stróżem katolickich tradycji, choć jest także przedstawicielem polskiego tradycjonalizmu, wpływającym na istotne składniki kultury politycznej i kulturowego bytu naszych sąsiadów zza Odry i Nysy. Zdołał on jednak wzbudzić sympatię do kraju, o którym wiedziano niewiele lub nic, czy też -co gorsza -nawet nie chciano czegokolwiek wiedzieć. Z kolei największy ruch wolnościowy w Polsce, czyli Solidarność, spowodował, że przez całe Niemcy przetoczyła się fala podziwu i solidarności, choć jednocześnie wywołała również pewną niepewność: bo, ruch związkowy pod przewodnictwem wąsatego elektryka drążący blok wschodni od środka może przynieść pozytywne skutki?

Mimo to, zarówno papież jak i Solidarność nieco przesłonili wszechobecne obrazy wojny, ale jeśli mają one służyć jedynie pochlebnej ocenie polsko-niemieckiej historii i zamiataniu pod dywan wszystkiego, co dzieli, irrytuje i złości, to może stać się to niebezpieczne: nie wszystko bowiem jest złotem, co świeci, i to ani w Polsce, ani w Niemczech. Trudności w praktycznej współpracy – i tu ponownie wracamy do teraźniejszości -nie są rozwiązywane przez analizę wadliwych struktur lecz ignorowane. Ta ignorancja dotyczy także transgranicznego zjawiska jakim jest problem ukrytej lub jawnej biedy. Dlatego należy zadać sobie pytanie, czy pisanie tekstów turystycznych upiększających rzeczywistość -jak czyni to Brigitte Jäger-Dabek – jest faktycznie istotne dla edukacji politycznej: „Dynamiczny rozwój Warszawy sprawił, że stała się ona prawdziwym miastem boomu, miastem jak z kolorowych czasopism, przyciągającym inwestorów i firmy z całego świata, miastem o niskim bezrobociu i cenach nieruchomości tak wysokich, jak na zachodzie Europy. [...] Tymczasem ze zdziwieniem można stwierdzić, że mieszkańcy polskich metropolii borykają się z podobnymi problemami jak ludność wielkich miast w Niemczech: poszukiwanie tanich mieszkań, znalezienie dobrze płatnej pracy, problemy infrastruktury komunikacyjnej. Na dodatek, wbrew przypuszczeniom nie są ksenofobiczni, lecz gościnni i otwarci na świat; nawet w samym sercu Warszawy potrafili wyściskać niemieckich fanów z powiewającą niemiecką flagą w rękach.”[2]

 

[2] Brigitte Jäger-Dabek: Die Bilder in unseren Köpfen. Deutsche Polenbilder – Polnische Deutschlandbilder, Stade 2013, s. 6 i nast. (e-book).

Będąc złośliwym, można by zadać autorce pytanie, czy kiedykolwiek rozmawiała ze źle zarabiającą polską pielęgniarką lub czy odwiedziła młodą rodzinę na warszawskiej Pradze, dzielącą we czworo jedno pomieszczenie? Tu nasuwa się pytanie, czy napisaną w dobrej wierze pozytywną relację medialną nie należałoby jednak uznać za kontraproduktywną, choćby z tego względu, że stoi ona w sprzeczności do relacji polskich emigrantów, migrantów zarobkowych i pracowników sezonowych w Niemczech, negatywnie wypowiadających się na temat życia w Polsce. Wielu czytelników i słuchaczy może to z pewnością skłaniać do refleksji nad tym, na ile media są źródłem wiarygodnych i zrównoważonych informacji.

Krytyczna obserwacja i uzasadniona sąsiedzka krytyka, wyświadcza większą przysługę niż przesłodzone komplementy, lecz krajowi wypowiadającemu się dotychczas wyniośle a nawet pogardliwie o Polsce, jej przyjęcie przychodzi z trudem. W Polsce na odwrót: na krytykę z Niemiec reaguje się z przewrażliwieniem, nierzadko kierując się odruchami obronnymi, co świadczy raczej o braku pewności siebie. Można to było na przykład zaobserwować latem 2015 roku, gdy doszło do eskalacji kryzysu uchodźczego: podczas gdy Niemcy były gotowe na przyjęcie setek tysięcy prześladowanych i pozbawionych ojczyzny z regionów objętych działaniami wojennymi na całym świecie, Polska całkowicie zamknęła się na imigrantów. Wtedy w Polsce – ale także gdzie indziej – zarzucano Niemcom moralny imperializm oraz ekonomiczny szantaż wobec krajów Europy Środkowowschodniej, podczas gdy na reakcje za Odrą i Nysą niemiecka opinia publiczna zareagowała niezrozumieniem, umiejscawiając właśnie tam nowy nacjonalizm, katolicki fundamentalizm i prowincjonalny egoizm. Wygląda więc na to, że już znowu wychodzą na jaw ślady wydawałoby się dawno minionej przeszłości, czyhające w podziemiach polsko-niemieckiego domu jak potwory czekające na obsłużenie i nakarmienie.

Czego możemy się z tego nauczyć? Dostrzeganie śladów i tworzenie w głowach obrazów, mimo ich nawarstwiania się, z pewnością w dużej mierze zależy od stopnia różnorodności pokoleniowej, wykształcenia i dochodów. Inaczej jest bowiem w przypadku uczennicy lub studenta, komunikujących się ze swoimi polskimi przyjaciółmi na Facebooku, Instagramie czy na platformie Tumblr, jak i z pozostałymi osobami z różnych zakątków świata, wyjeżdżających na polskie festiwale rockowe, preferujących Youtuba zamiast stacji telewizyjnych i wiedzących niewiele lub nic o Otto von Bismarcku czy pisarzu o nazwisku Gustav Freytag. Inaczej też, kiedy regularny uczestnik spotkań poświęconych polsko-niemieckiej tematyce, siedząc obok siwowłosych pań i panów, pomrukując pod nosem i potakując głową, przyjmuje z aprobatą uroczystą prezentację nowego tłumaczenia prozy pisarza i komentatora wydarzeń w Europie Wschodniej Andrzeja Stasiuka, albo dyskusję na temat podróży edukacyjnej do Galicji. I jeszcze inaczej, gdy ma się jakąkolwiek styczność z Polkami i Polakami w roli stałych „pomocników”, którzy, sprzątając lub opiekując się starszymi osobami, pracują u „nas” za małe pieniądze, by móc wyżywić swoje rodziny w kraju, bo wykonując taką samą pracę w Polsce, jest to ledwie możliwe. Jedyny wyjątek stanowi tu praca w polskich sanatoriach polegająca na dogadzaniu zamożnym rencistom z Niemiec. Pozornie są to trzy odmienne światy generujące różne obrazy, posiadające własne kanały komunikacyjne i rytuały odbioru, ale w rzeczywistości nie są one odłączone od siebie, lecz zakotwiczone w jednym świecie wymiany, w którym od wielu lat współdziałają ze sobą pośrednicy pracy, małe firmy rzemieślnicze, biura podróży, instytuty, fora kulturalne, uniwersytety, komisje i stowarzyszenia, stanowiąc -każdy na swój sposób -rzeszę „łamaczy stereotypów”.

Jednak sąsiedztwo bez stereotypów jest nie do pomyślenia, tym bardziej jeśli ma się na względzie nadal niepokonane różnice w poziomie życia. Pozostaje jedynie pytanie, jak sobie z nimi poradzić, zwłaszcza, że już tak długo mieszka się obok siebie i aż do obrzydzenia zna się nawzajem wszystkie manie i osobliwości. Chcąc, by puste frazesy nie stanęły kością w gardle, zarówno kiedyś była jak i dziś jest konieczna szczera rozmowa na zasadach równości, w której można poruszać wszystkie tematy i wszystko powiedzieć, możliwie bez uprzedzeń, bez poczucia niższości i wyższości -nie stosując źle pojętej poprawności politycznej i nie biorąc za bardzo do siebie tego, co zostało powiedziane. Tylko w ten sposób można uniknąć pochopnych interpretacji pozostawionych śladów, odrzucić przestarzałe poglądy i odświeżyć wryte w pamięci obrazy. Doświadczenie potwierdza, że najlepszym na to środkiem są bezpośrednie spotkania, takie, jakie w ostatnim 25-leciu cieszyły się coraz większą popularnością. Należy mieć nadzieję, iż z czasem pozytywne obrazy -tworzone tą drogą mimo różnic kulturowych i gospodarczych – całkowicie wyprą wszystkie wyżej wymienione negatywne obrazy. Dowodem na to, że jest to możliwe, jest przykład biorącego udział w wymianie szkolnej niemieckiego nastolatka, który na pytanie zatroskanej matki, czy na pewno jest mu dobrze w goszczącej go polskiej rodzinie, lekko poddenerwowany krzyknął do telefonu: „Mamo! Oni żyją tu lepiej niż my...!”

 

Matthias Barełkowski, Peter Oliver Loew, czerwiec 2018 r.