W poszukiwaniu śladów. Zbrodnie nazistowskie na osobach zatrudnionych przy pracach przymusowych i jeńcach wojennych na terenie Sauerlandu
Garbeck pod znakiem swastyki
Do czasu reformy terytorialnej w 1975 roku gmina Garbeck należała do urzędu Balve. Dziś jest częścią miasta Balve. W roku 1939 wieś wraz z dzielnicami Levringhausen, Hövringhausen i Frühlinghausen liczyła 1419 mieszkańców. Josef Pütter, miejscowy badacz lokalnej historii i honorowy obywatel Balve, w swojej książce o dziejach regionu[1] rządom narodowych socjalistów poświęcił zaledwie trzy linijki. „Jak dotąd przez szacunek nie zajmowano się szczegółową analizą skutków przedsięwzięć z okresu nazistowskiego. W ten sposób chciano chronić nie tyle byłych nazistów, co przede wszystkim ich rodziny” – samokrytycznie stwierdza na ten temat Urząd Miasta Balve na swojej stronie internetowej. Dalej czytamy: „Wyniki wyborów przed i po 1933 roku pokazują, że Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników (Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei, NSDAP) i jej organizacje satelickie uzyskiwały w Balve coraz większe poparcie. W wyborach do Reichstagu, które odbyły się 31 listopada 1932 roku, NSDAP zdobyła tylko 15,6 procent głosów, podczas gdy 68,2 procent zdobyła Niemiecka Partia Centrum, nazywana także Katolicką Partią Centrum (w skrócie Centrum). Tymczasem 5 marca 1933 roku, podczas wyborów do Reichstagu połączonych z referendum”[2] w sąsiednim Garbeck NSDAP zdobyła już 31,3 procent głosów, Centrum – 62,8 procent, a Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (Sozialdemokratische Partei Deutschlands, SPD) – 3,4 procent. Komuniści otrzymali całe osiem głosów.
W ten sposób także katolicki Sauerland trafia w ręce narodowych socjalistów. Podczas nocy kryształowej w listopadzie 1938 roku naziści znęcają się nad ostatnim pozostałym w Balve Żydem i demolują jego mieszkanie, o czym dowiaduję się z akt policyjnych[3]. Jest nim David Bondy, założyciel fundacji na rzecz biednych oraz fundator zegara na wieży miejscowego kościoła. W 1922 roku Bondy został pierwszym honorowym obywatelem Balve. Pütter twierdzi, że żydowski kupiec nie doznał żadnej krzywdy ze strony samych mieszkańców miasta, pisząc: „Pogrążeni w smutku, bezsilni ludzie byli zmuszeni tolerować działania zamiejscowych bojówkarzy SA”[4], którzy znęcali się nad starcem. Ostatnim znakiem życia Bondy’ego jest kartka do przyjaciela wysłana z Theresienstadt [obecnie Terezin w Czechach – przyp. tłum.]. O tym, jak potoczyły się dalsze losy tak „wielce szanowanego” w Balve Żyda, Pütter nie wspomina.
Entuzjazm dla „Führera, narodu i ojczyzny” panuje wśród wielu mieszkańców Garbeck. Jedna czwarta dorosłych mieszkających we wsi należy do jednej z formacji partyjnych – dowiaduję się z kartoteki członków NSDAP. Gminna komórka partii w Garbeck liczy prawie 80 członków, czyli wcale nie jest to tylko mała garstka, jak się do dziś twierdzi. 25 mężczyzn nosi mundur SA [=Sturmabteilung – przyp. tłum.] – część z nich nawet od połowy lat 30. Cała kadra nauczycielska wiejskiej szkoły ludowej (Volksschule) należy do NS-Lehrerbund (Narodowosocjalistyczny Związek Nauczycieli). Nawet takie ugrupowania jak Nationalsozialistische Fliegerkorps (Narodowosocjalistyczny Korpus Lotniczy) i Deutsche Luftsportverband (Niemiecki Związek Sportu Lotniczego) mają tu kilku swoich członków. Większość dzieci jest zrzeszona w Hitlerjugend (Młodzież Hitlera) lub w Bund Deutscher Mädel (Związek Dziewcząt Niemieckich). Co więcej, jedno ze zdjęć przedstawia grupę przedszkolaków w Garbeck machających chorągiewkami ze swastyką[5].
[1] Josef Pütter, Sauerländisches Grenzland im Wandel der Zeit, Balve 1965.
[2] http*//www.balve-online.de/
[3] Archiwum Powiatowe powiatu Märkischer Kreis, A Ba 2114.
[4] Josef Pütter, Sauerländisches Grenzland im Wandel der Zeit, Balve 1965.
[5] 100 Jahre Pfarrgemeinde Hl. Drei Könige Garbeck, Balve 1995.
Jednak nie wszyscy w Garbeck należą do grona entuzjastów nazistowskiej ideologii i pozostają tak zwanymi „Volksgenossen” (towarzysze narodowi). Są wśród nich też pobożni wierni – katoliccy bracia i siostry, którzy po kryjomu zaciskają pięść w kieszeni. Przede wszystkim ojciec Thomas, wikary księdza Schultego, znany jest ze swojego krytycznego stosunku do nazistów. „Była taka pieśń «Die Feinde deines Kreuzes drohen dein Reich, Herr, zu verwüsten»[6]. Śpiewano ją na każdym nabożeństwie i przy każdej okazji” – opowiada moja ciocia, Rita Prior (rocznik 1926), z uśmiechem na twarzy, twierdząc, że był to prawdziwy protest song. „Zawsze się słyszało, że ksiądz musi bardziej uważać, bo go zgarną”. W 1940 roku, mimo zakazu policji, duchowni organizują procesję Bożego Ciała. Tym razem wierni maszerują nie przez wieś, lecz tylko z kościoła do sąsiedniej szkoły podstawowej, w której, przy pomocy młodzieży katolickiej, ustawiono cztery ołtarze i postawiono tablicę z napisem „Chrystus króluje – Bóg panuje”. Dla nazistów to czysta prowokacja. Zdjęcie tej sceny znalazłem w spuściźnie po moim ojcu (rocznik 1923), który brał czynny udział w grupie młodzieży katolickiej. Uczniowie i uczennice z Garbeck nie mogli brać udziału w procesji – wspomina Rita Prior, choć: „Mogliśmy patrzeć na ulicę”. Niemniej nauczyciel Lotze groził im: „Nie ważcie się wyglądać przez okno! Był przywódcą grupy SA i do szkoły zawsze przychodził w mundurze. Kiedy zaczynały się ferie czy wakacje, musieliśmy stać na baczność wokół flagi” – opowiada ciocia.
W lipcu 1944 roku jeden z miejscowych rolników donosi na ojca Thomasa[7]. Funkcjonariusz żandarmerii w Balve, niejaki Wallmann, zgłasza to Gestapo w Meschede, informując, że Karl Thomas „wbrew przepisom tajnej policji państwowej udzielił chrztu dziecku wschodniego robotnika. Chodzi o Olgę, dziecko z małżeństwa robotnika Iwana Borkowa, zamieszkałego w gospodarstwie Lohmanna we Frühlinghausen, gmina Garbeck.” Karl Thomas był już raz aresztowany przez Gestapo – w 1937 roku „w sprawie głoszenia kazań przeciwko szkole powszechnej”[8]. W tym czasie Thomas był nauczycielem w Lebenhan koło Neustadt nad Soławą. W 1938 roku Sąd Miejski (Stadtgericht) w Würzburgu poprzestaje wprawdzie na upomnieniu, ale odbiera mu uprawnienia do wykonywania zawodu nauczyciela[9]. W związku z tym zakon wysyła księdza do Garbeck. Karl Thomas pracuje tam od 1 lipca 1940 roku do 31 marca 1948 roku; następnie wraca do zawodu nauczyciela. W 1971 roku ginie w wypadku samochodowym.
[6] Wrogowie twojego krzyża, Panie, grożą spustoszeniem królestwa twego – przyp. tłum.
[7] Archiwum Powiatowe powiatu Märkischer Kreis, A Ba 2127.
[8] Ulrich Hehl, Priester unter Hitlers Terror, Paderborn 1968, s. 1665.
[9] Archiwum Miasta Würzburga, 15975 RPBG.
Zagraniczna siła robocza na wsi w latach 1940–1945
Już we wrześniu 1939 roku, zaraz po napaści na Polskę, pierwsi jeńcy wojenni zostają deportowani do Niemiec. W latach 1939-1945 niemiecka gospodarka wojenna wykorzystała do robót przymusowych łącznie około 13 milionów osób cywilnych, jeńców wojennych i więźniów obozów koncentracyjnych. Jako obywatele pokonanych „wrogich państw” nie mają statusu „gastarbeiterów”, lecz są uważani za łup wojenny. Metody stosowane przez niemiecką administrację wojskową w celu rekrutacji siły roboczej w okupowanych krajach sięgają „od rozkazu wzięcia zakładników aż po ogłoszenia dotyczące pracy ochotniczej” – podsumowuje historyk Ulrich Herbert[10]. W Związku Radzieckim niemieckie władze okupacyjne zobowiązują wyznaczone przez siebie administracje miejskie oraz starszyznę wiejską do „pozyskiwania” w określonych terminach ustalonej liczby robotników do transportów do Rzeszy.
Osoby z Polski i z terenu byłego Związku Radzieckiego, tzw. „Ostarbeiter” (robotnicy i robotnice ze Wschodu), znajdują się w o wiele gorszej sytuacji od deportowanych z Zachodu (głównie z Francji), tzw. „Westarbeiter”, gdyż w przeciwieństwie do nich nie otrzymywali tego samego wynagrodzenie co „lojalni Niemcy”. Niemniej wszyscy cierpią z powodu złego odżywiania i arbitralnie wymierzanych kar. Szczególnie jednak warunki pracy i życia robotników i robotnic ze Wschodu charakteryzuje nadmierna liczba godzin pracy, niskie wynagrodzenie, nędzne warunki zakwaterowania i niedostateczna opieka lekarska, a także niewystarczające wyżywienie i brak porządnych ubrań oraz znieważanie i stosowanie aktów przemocy[11]. Początkowo wykorzystywanie obcokrajowców do robót przymusowych budzi kontrowersje. Nawet pewne kręgi NSDAP obstają za ograniczeniem zatrudnienia obcokrajowców z powodów ideologicznych. Tymczasem rolnictwo i przemysł przetwórczy, z uwagi na ogromny brak rąk do pracy, nalegają na rozszerzenie rynku pracy najemnej. Wiele przedsiębiorstw przemysłu metalurgicznego szkoli zatrudnione przymusowo osoby, a niektóre zapewniają im nawet dodatkowe racje żywnościowe, ponieważ są zainteresowane najbardziej efektywnym wykorzystaniem siły roboczej i wzrostem produkcji. Zagraniczna siła robocza – tzw. „Fremdarbeiter” – to dla nich bardzo opłacalny interes. Pod koniec 1944 roku co czwarte miejsce pracy jest obsadzone przez robotnika przymusowego lub robotnicę przymusową – głównie z Polski i ze Związku Radzieckiego. W rolnictwie i leśnictwie obcokrajowcy stanowią 46 procent zatrudnionych[12].
Od 1939 roku przymusowo zatrudnione osoby ciężko pracują też w Garbeck. „Cała wieś była pełna (ludzi)” – mówi Rita Prior – „Obcy byli wszędzie, i u bauerów i w zakładach pracy. W Gransauer Mühle[13] byli Francuzi, w zakładzie wapienniczym radzieccy jeńcy wojenni.” Obcokrajowcy pracują także w gospodarstwach prywatnych. Ich pierwszym miejscem zakwaterowania jest sala gospody w centrum wsi. Początkowo większość Polek i Polaków chodzi do kościoła na niedzielne msze święte. „Pierwsi robotnicy przymusowi przybyli do Garbeck już na początku wojny, najpierw z Polski, a od chwili rozpoczęcia kampanii radzieckiej – z Ukrainy, Rosji, Białorusi, Litwy, Łotwy i Estonii” – opowiada emerytowany przedsiębiorca budowlany Liborius Hemeier (rocznik 1931): „Na ogół nazywano ich Rosjanami. Były też kobiety i dziewczęta, które pracowały tu jako robotnice przymusowe, również w fabrykach, u Heinricha Honerta, Huberta Waltermanna i Josefa Keggenhoffa. Początkowo wszyscy byli zakwaterowani w Gransauer Mühle i tam też byli żywieni. Później Honnert ulokował swoich robotników przymusowych u Levermanna. W dawnych pomieszczeniach biurowych urządzono miejsca do spania. Hubert Waltermann wybudował później barak przy fabryce.”
[10] Ulrich Herbert, Fremdarbeiter, Bonn 1985, s. 157.
[11] Ulrich Herbert, Fremdarbeiter, Bonn 1985, s. 286.
[12] Ulrich Herbert, Fremdarbeiter, Bonn 1985.
[13] Jeden z lokalnych młynów - przyp. tłum.
O sytuacji polskich robotników i robotnic przymusowych we wsi, w której wszystkie rodziny oprócz jednej to katolicy, informuje wpis księdza Schultego w kronice parafialnej o następującej treści: „Byli zakwaterowani w sali gospody Syre i codziennie dowożeni do poszczególnych zakładów. Jesienią 1940 roku obóz został zamknięty, a przy zakładach wapienniczych powstał nowy. Nie mogliśmy sporządzić listy więźniów w celu sprawowania nad nimi opieki duszpasterskiej, ponieważ nie pozwolono nam wejść [do obozu - przyp. tłum.]. W 1940 roku jeńców wojennych zastąpiono cywilnymi robotnikami i robotnicami z Polski. Mieszkali w domach, w których znaleźli pracę. Początkowo pozwolono im uczestniczyć w nabożeństwach. Wielu Polaków uczestniczyło w niedzielnych mszach świętych. We wrześniu 1940 roku policja wydała zarządzenie zabraniające udziału w nabożeństwach parafii. W zamian zezwolono na odprawianie osobnych nabożeństw, pod warunkiem, że będą zgłaszane policji. W lipcu 1941 roku zostało opublikowane obwieszczenie ministerialne, w którym ponownie zakazano uczestnictwa w nabożeństwach, ponieważ na światło dzienne wyszły pewne niesprzyjające okoliczności“[14].
Z punktu widzenia władz nazistowskich korzystanie z zagranicznej siły roboczej stanowiło zagrożenie dla ideologicznych podstaw narodowego socjalizmu. Aby zapanować nad niebezpieczeństwami, które zagrażały [niemieckiej] „rasie” i „wspólnocie narodowej” (Volkstum) ze strony „obcych narodowo” (Fremdvölkische), władze Rzeszy wydają szereg dyskryminujących rozporządzeń, coraz bardziej utrudniających życie polskich robotników i robotnic. Tak zwane „Dekrety polskie” (Polenerlasse) pogłębiają i radykalizują rasistowską ideę „słowiańskich podludzi” (slawische Untermenschen) i grupy „rasowo dominującej” – czyli Niemców. Relacje z robotnikami i robotnicami ze Wschodu mają ograniczać się wyłącznie do kontaktu w ramach stosunku pracy[15]. W wytycznych pod nazwą „Obowiązki robotników i robotnic cywilnych narodowości polskiej podczas ich pobytu w Rzeszy” z 1940 roku czytamy: „(...) Opuszczenie miejscowości pobytu jest surowo zakazane. W czasie, w którym przez władzę policyjną nie jest zezwolono zwiedzić miejscowość, także zakazano jest opuścić zamieszkanie. Użytkowanie publicznych środków komunikacyjnych n. p. koleji, jest tylko zezwolone za specialnem pozwoleniem miejscowej władzy policyjnej. Wszyscy robotnicy i robotniczki narodowości polskiej są zobowiązani do stale widocznego noszenia, na prawej stronie piersi swej odzieży mocno przyszytych odznaków które im zostały wręczone. Kto pracuje opieszale, pracę swą złoży, innych robotników podburza, miejsce pracy samowolnie opuszcza i. t. d., będzie karany pracą przymusową we wychowawczym obozie pracy. Czyny sabotażowe i inne ciężkie wykroczenia przeciw dyscyplinie robotniczej zostana surowo karane i to przynajmniej umieszczeniem we wychowawczym obozie pracy na kilka lat. Każde obcowanie z ludnością niemiecką, szczególnie odwiedzanie teatrów, kin, zabaw tanecznych, restauracij i kościołów razem z ludnością niemiecką jest zakazane. Tańczenie i zażywanie alkoholu jest polskim robotnikom tylko pozwolono w oberżach specialnie dla nich przeznaczonych. Spółkowanie z kobietą niemiecką lub z mężczyzną niemiecką względnie zbliżenie niemoralne do nich będzie karane śmiercią“[16] – [sic! Oryginalna pisownia - przyp. tłum.]
[14] Materiał ze zbioru prywatnego Johannesa Waltermanna z Garbeck.
[15] Ulrich Herbert, Fremdarbeiter, Bonn 1985.
[16] Muzeum Miasta Münster, materiał nr 363 ze zbioru Primavesi.
„Wychowawczy obóz pracy Hönnetal“ w Sanssouci koło Balve
Kolejnym krokiem podjętym przez nazistowskie władze, mającym na celu utrzymania morale zatrudnionych oraz zastraszenie i dyscyplinowanie nieposłusznych robotników i robotnic przymusowych jest stworzenie system obozów karnych (Straflager). Więźniowie obozów pracy przymusowej są wprawdzie powszechnie uważani za „przestępców”, w rzeczywistości prawdziwym powodem osadzania ich w obozach karnych jest „rozwiązły tryb życia” (Umhertreiberei) lub „złamanie umowy o pracę” (Arbeitsvertragsbruch), jak w języku urzędowym określano naruszenie dyscypliny pracy. Z polecenia i pod nadzorem Gestapo od 1940 roku cudzoziemcy trafiają do tzw. „wychowawczych obozów pracy” (Arbeitserziehungslager) początkowo na okres ograniczony do 56 dni, później – do trzech miesięcy. Istniejący od 1938 roku Obóz Służby Pracy Rzeszy (Reichsarbeitsdienstlager) w Hunswinkel koło Lüdenscheid, ulokowany na terenie przedsiębiorstwa budowlanego Hoch und Tief, latem 1940 roku zostaje rozbudowany oraz zaadaptowany na potrzeby „wychowaczego obozu pracy“ dla cudzoziemców. Więźniowie obozu są zmuszani do wykonywania ciężkiej pracy przy budowie tamy Versetal (Versetalsperre). Prace zakończono jesienią 1944 roku, a większość więźniów deportowano do „wychowawczego obozu Hönnetal” w Sanssouci – jednej z dzielnic Balve[17].
29 grudnia 1944 roku szef Gestapo w Dortmundzie, Erich Roth, informuje prezydenta rejencji w Arnsbergu: „W nowym miejscu pracy organizacja Todt prowadzi na zlecenie pełnomocnika Rzeszy Geilenberga pilne prace kamieniołomowe”[18]. Chodzi tu o inwestycję budowlaną „Schwalbe I”, którą nazistowscy ekonomiści traktują priorytetowo i objęli ścisłą tajemnicą. Polega ona na przeniesieniu pod ziemię najważniejszych fabryk benzyny, zleconym przez ministra ds. uzbrojenia Speera po alianckich nalotach bombowych na zakłady paliwowe w maju 1944 roku. „Natychmiastowe działania” należy przeprowadzić z „wykorzystaniem jak największych zasobów siły roboczej i materiałów oraz z pełnym zaangażowaniem” – podaje rozporządzenie Führera z 30 maja 1944 roku. Na tym wielkim placu budowy w dolinie rzeki Hönne, między miejscowościami Balve i Menden, SS i Gestapo zatrudniły ponad 350 000 robotników i robotnic przymusowych oraz jeńców wojennych. Wykonywali oni prace przy drążeniu w skale dwu i pół kilometrowego tunelu, by następnie, na zlecenie spółki Union Rheinische Braunkohle Kraftstoff AG, Köln-Wesseling, umieścić w nim zakład hydrogenizacji paliwa lotniczego.
W obozie pracy tortury są na porządku dziennym, wiele zatrudnionych w nim osób umiera z powodu skrajnego wyczerpania lub głodu. W swoim raporcie z 27 listopada 1944 roku lekarz urzędowy z Arnsberg, dr Josef Mahr, opisuje straszne warunku panujące w „wychowawczym obozie pracy Hönnetal”, stwierdzając, że zakwaterowanie czterystu robotników ze Wschodu jest „wyjątkowo prymitywne”, wszystkie pomieszczenia są przepełnione. 115 więźniów choruje, większość z nich cierpi na obrzęk głodowy, „część z nich pewnie umrze w najbliższych dniach”. Dotychczasową przyczyną śmierci podawaną na kartach zgonu jest „we wszystkich przypadkach paraliż mięśnia sercowego”. Obóz karny stwarza „poważne zagrożenie epidemiologiczne dla ludności cywilnej” – ostrzega lekarz: „Więźniów obozu w żadnym wypadku nie należy codziennie wozić do miejsca pracy razem z ich pozostałymi rodakami.” Raczej powinno się ich „tak karmić, aby nie umierali z głodu, a co za tym idzie, aby wydajniej pracowali.” Ilu więźniów zginęło – tego dokładnie nie wiadomo; tylko nielicznym udało się uciec. Pod koniec marca 1945 r. obóz zostaje zlikwidowany, a więźniowie zostają pieszo pędzeni w kierunku Wschodniej Westfalii. Ich dalsze losy nie są znane. W sąsiednim Beckum nikt nie chciał zauważyć odejścia setek więźniów – jak twierdzi miejscowy historyk Peter Witte, cytując policjanta Heinricha Q.: „Z tych, którzy przyszli z Sanssouci, pozostało niewielu”[19]. Do dziś w Balve-Sanssouci nie ma nic, co przypominałoby o „wychowawczym obozie pracy Hönnetal”.
[17] Matthias Wagner, Das Arbeitserziehungslager Hunswinkel/Lüdenscheid 1940-1945, [w:] Dokumentation zur Geschichte der Zwangsarbeiter im Märkischen Kreis, Märkischer Kreis, Altena 2001, s. 121.
[18] Peter Witte, Das Arbeitserziehungslager Hönnetal in Sanssouci, [w:] 700 Jahre Beckum. Die Geschichte eines Dorfes im Sauerland, Arnsberg 1985, s. 219.
[19] Tamże.
Robotnicy i robotnice na robotach przymusowych w Garbeck
Stosunek ludności wiejskiej do robotników i robotnic przymusowych jest ambiwalentny. Niektórzy gospodarze traktują ich na tych samych zasadach jak pozostałych pracowników i pracownice, oceniają ich według efektów pracy i stopnia posłuszeństwa, dzielą się z nimi posiłkami i częściowo spędzają z nimi także czas wolny. Inni trzymają się od nich z daleka, zachowując się szczególnie wzorowo, czyli tak, jak przystoi „niemieckim rolnikom”. Także w zakładach metalurgicznych koledzy i koleżanki robotników i robotnic przymusowych zachowują się wobec nich bardzo różnie. W codziennej pracy w fabryce rozmawiają ze sobą, żartują i klną, ale tylko nieliczni Niemcy przynoszą im dodatkowe jedzenie; większość jest obojętna na los obcokrajowców. Świadczą o tym przykłady, na które natknąłem się podczas zbierania materiałów w tutejszych okolicach.
Gospodarstwo J. Fischera
W 1940 roku do gospodarstwa J. Fischera za pośrednictwem urzędu pracy trafia polski robotnik przymusowy Ceslaus Rinzat – opowiada syn Fischera (rocznik 1930) podczas naszej rozmowy w Garbeck jesienią 2005 roku. Na początku nie chciał dotykać niczego brudnego. Rinzat był fryzjerem z Krakowa. Jednak po tym, gdy żandarm Gerwiener „postawił go do pionu, robił wszystko” – mówi Fischer, tylko doić nie potrafił. Zimą, kiedy w gospodarstwie nie było wiele pracy, Rinzat pomagał u wiejskiego fryzjera, Böhmera. Mężczyzna przyjaźni się z „Rosjanką” z sąsiedniego gospodarstwa. Kiedy ta zachodzi w ciążę, „musi odejść”. „Dokąd (poszła) – o to nie pytaliśmy. W końcu była wojna. Proszę spojrzeć, co dziś Amerykanie wyprawiają w Iraku. Nasze wnuki doczekają jeszcze wojny z muzułmanami” – wyjaśnia Fischer. Jesienią 1944 roku „Ceslaus” trafił do handlarza drewnem w Linnepe. Ceslaus Rinzat zmarł po wojnie w Dortmundzie, po operacji żołądka[1].
Gospodarstwo H. Rademachera
Gospodarz Heinrich Rademacher z Levringhausen popada w konflikt z władzami z powodu traktowania polskiego robotnika rolnego Teofila Różyckiego (Theophil Rozycki) jak członka rodziny – czytam w aktach policyjnych. W związku z tym musi znosić rewizje w swoim domu, donosy, groźby; w końcu zostaje ostrzeżony przez „policję państwową” w osobie wiejskiego policjanta. W „donosie przeciwko jednemu Polakowi i dwóm obywatelom niemieckim” z dnia 16 maja 1944 roku funkcjonariusz policji Wallmann pisze o Rademacherze: „Stosunek gospodarza do jego polskiego robotnika jest na wskroś familijny. Żyją jak we wspólnocie rodzinnej.” Dalej policjant proponuje „przenieść Polaka w inne miejsce”, uzasadniając, że Rademacher nie zachowuje „wymaganego dystansu”, do którego „jako niemiecki rolnik” jest zobowiązany. Poza tym jest „notorycznym pijakiem” oraz „typowym spekulantem i paserem”. W „ostrzeżeniu policji państwowej” czytamy: „Zostałem poinformowany, że w razie niezachowania wymaganego dystansu do obywateli polskich i utrzymywania jakiegokolwiek zakazanego kontaktu czeka mnie zastosowanie któregoś ze środków policji państwowej, w szczególności aresztu ochronnego i skierowania do obozu koncentracyjnego.” 19 sierpnia 1944 roku funkcjonariusz Wallmann melduje Gestapo wykonanie zadania: „Rademacher nie ma obecnie żadnych zagranicznych robotników. (...) Rozycki jest teraz u wdowy Schulte-Heller w Garbeck“[2]. Teofil Róźycki umiera 25 lutego 1945 roku na „wylew krwi do mózgu”. W swoim raporcie z 8 stycznia 1950 roku dyrektor urzędu w Balve nie informuje brytyjskiej administracji wojskowej o dokładnych okolicznościach jego śmierci[3].
Martin Rapp, czerwiec 2021 roku
Pełna wersja artykułu Martina Rappa dostępna w Mediatece.