„Siedziałem w obozach koncentracijnych”: Zbigniew Muszyński
Zbigniew twierdził, że w Dachau było najlepiej, czysto i nie walczyli o jedzenie, w Buchenwaldzie na kwarantannie też był porządek, w Mannheim, a szczególnie w Adlerwerke we Frankfurcie było zimno, brakowało jedzenia, ciężko pracowali i były wszy, ale najgorzej było w Bergen-Belsen, to był „obóz śmierci i piekła na ziemi”.
Bergen-Belsen okazał się być obozem zagłady, dokąd przywożono więźniów na śmierć. Były tam różne narodowości. Po lewej stronie stały baraki dla mężczyzn, po prawej dla kobiet.
Warunki w obozie były tak straszne, że panował tam kanibalizm. Część trupów nie miała łydek, niektórzy wygłodzeni śmiertelnie więźniowie jedli je, któregoś dnia, Zbigniew był zaproszony na „ucztę”. Wszy były wszędzie, ale w Bergen-Belsen ciała ludzkie były od nich czarne. Niektórzy więźniowie, wygłodzeni do granic, dłońmi zgarniali je ze swoich ciał do ust i jedli je.
Zaraz po przyjeździe przydzielono transport osłabionych z zakładów Adlera do baraku bez prycz, spali na brudnej i mokrej podłodze. Prycze w rogu były tylko dla blokowego i kapo. Było tłoczno i ciemno, jeśli komuś chciało się do ubikacji, musiałby iść po leżących na podłodze ciałach, często więc więźniowie załatwiali się tam, gdzie leżeli. Większość z nich miała przeziębione pęcherze. Ponadto w nocy nie można było wychodzić z baraku. Smród był nie do zniesienia. Każdego dnia coraz mniej kolegów wstawało na poranne zbiórki. Ciała zmarłych więźniów leżały na stosach po lewej stronie baraków, usuwaniem ich zajmowało się inne komando, Rosjanie.
W pierwszy dzień Zbigniew spotkał młodą Żydówkę, powiedziała mu, że Amerykanie wykupują ją od Niemców z obozu. Poprosił, aby przyniosła mu wodę. Trochę wypił, resztą się obmył.
Na zbiórce porannej SS-man wybrał sześciu więźniów, między innymi Zbigniewa i przeniósł ich do bloku Nr 1 – roboczego. Tam były prycze, jego mieszkańcy sprzątali obóz, myli łaźnie i dostawali za to miskę zupy. Zbigniew uważa, że dzięki tej wodzie od młodej Żydówki został wybrany, ponieważ wyglądał lepiej niż inni oraz że ten fakt uratował mu życie.
Więźniowie z bloku roboczego mieli przydzieloną miskę dla siebie, pozostali, niepracujący więźniowie mieli miskę na dwóch. Byli tak głodni, że gdy nalano im zupy, jeden z tą miską uciekał, aby zjeść również część tego drugiego, drugi go gonił, zupa często wylewała się. Trzeba było chronić swoje głodowe porcje żywnościowe, a często walczyć o nie.
Początkowo Zbigniew miał rąbać drzewo, aby dostać miskę zupy, był tak słaby, że z ledwością podnosił siekierę do góry, a co dopiero rąbać. Kapo podrzucił mu kilka wiórów pod pachę, aby go SS-mani nie zabili.
Następnego dnia Rosjanie wsadzili go na taczankę, bo nie mógł już chodzić i wzięli ze sobą do sprzątania łaźni. Lubili go, bardzo dobrze mówił po rosyjsku i szanowali go za walkę z Niemcami, nazywali go ‘polskim partyzantem’ i pytali go ‘ilu Niemców zabił?’.
Gestapowcy urządzali sobie zabawy, kucharze wołali więźniów na zupę do kuchni, a za rogiem stali gestapowcy i bili przybyłych.
Kiedyś rozdawali im chleb z okazji jakiegoś niemieckiego święta. Zbigniew był w pierwszym rzędzie, od tyłu głodni napierali do przodu, pchając ich. SS-mani tłukli pałami tych z przodu, wtedy dotkliwie pobili go po głowie, był cały spuchnięty.
W kwietniu od paru tygodni słychać było ostrzeliwania artyleryjskie. Josef Kramer, komendant obozu postanowił oczyścić obóz. Przed barakami leżały stosy trupów. Kazał wykopać bardzo głęboki dół i zagnał wszystkich żywych do noszenia trupów. Byli bardzo słabi, w czwórkę ciągnęli jednego trupa. Musieli uważać, aby nie wpaść do dołu. Ci którzy wpadli, nie byli w stanie z niego wyjść.
15 kwietnia 1945 roku Zbigniew stał przy bramie obozu, podtrzymując się jej prawą ręką i nagle podjechał na motorze angielski patrol. Zbigniew, ostatkiem sił, poszedł do rosyjskich więźniów i powiedział im, że Anglicy przyjechali, a następnie przewrócił się i zemdlał z wyczerpania. Anglicy z Brytyjskiej Królewskiej Artylerii wyzwolili obóz.
Rosjanie, myśląc, że Zbigniew nie żyje, wrzucili go na stos ciał zmarłych więźniów. Odnalazły go tam znajome więźniarki obozu, sanitariuszki z Powstania Warszawskiego, które ściągnęły go ze stosu ciał (ruszał jeszcze ręką) i przy pomocy Anglików odtransportowały go do szpitala w Bergen (niestety nie pamięta ich imion). Przebywał tam parę miesięcy. Angielskie pielęgniarki nazywały go więźniem ‘X’, ponieważ stracił całkowicie pamięć i nie wiedział kim jest. Uczył się chodzić, powoli wracał do zdrowia, ale pamięć mu nie wracała. Po wyjściu ze szpitala przeszedł do obozu w Celle.
Chciał wracać do Polski, wsiadł do samochodu z Rosjanami, ale słysząc co mają do zaoferowania Polakom, uciekł z samochodu. Śpiewali o Stalinie, przez którego Zbigniew musiał uciekać ze swoich rodzinnych stron - z Wołynia. Przez jakiś czas żywili go Niemcy z okolicznej wsi, potem wrócił ponownie do obozu w Celle, gdzie został rozpoznany przez kolegę z obozów - Paszkowskiego, który poinformował go jak się nazywa i kim jest. Ponownie wrócił do szpitala, gdzie go dobrze odżywiano i leczono, tym razem jako Zbigniewa Muszyńskiego, jeńca wojennego. Pamięć szczęśliwie wróciła.