Mieć czy być? Z falą czy na przekór fali? Magda Potorska rozmawia z Barbarą Nowakowską-Drozdek
Cytując Jeffersona: „Każde pokolenie potrzebuje rewolucji” zapytam – czy czuliście się rewolucjonistami?
Nie – odpowiada Barbara – nie czuliśmy się rewolucjonistami, bo samo słowo „rewolucja” kojarzyło nam się wówczas wyłącznie z krwawym przewrotem, dzięki któremu jeden reżim zastępował drugi, np. lata terroru po rewolucji francuskiej czy Rosja Sowiecka. Pamiętaliśmy wprawdzie o portugalskiej „rewolucji goździków” z 1974 roku, ale pojęcie „bezkrwawa rewolucja” zaistniało także i dla nas dopiero po 1989 roku. Moje zaangażowanie było naturalnym odruchem serca i rozumu, wynikającym z wyniesionej z domu rodzinnego i ukształtowanej polską tradycją patriotyczną postawy wobec życia. Niewątpliwe znaczenie miało doświadczenie bezpośredniego zetknięcia się z ruchem opozycyjnym – niezwykle mocny wpływ wywarł na mnie Jacek Kuroń.
Mówi się, że politykę obserwować należy nie z perspektywy dnia, tylko całych dekad... Czy dzisiaj uważasz, że jednak to wam udało się bezpośrednio rozmontować kawałek żelaznej kurtyny?
W skali makrokosmosu nie, bo nie byliśmy zawodowymi działaczami politycznymi. W skali mikro na pewno tak, bo wszelkie, nawet drobne działania potęgują się i automatycznie ilość przechodzi w jakość. Byliśmy świadomi faktu, że powstawanie kolejnych organizacji pro-solidarnościowych w Niemczech i współpraca między nimi zwiększa nasze szanse na popularyzowanie walki o Solidarność na Zachodzie, a tym samym na kształtowanie opinii publicznej. Przykładem był zorganizowany w 1982 roku w Düsseldorfie 1. Zjazd Koordynacyjny wszystkich organizacji pro-solidarnościowych działających w Niemczech.
Czy uważasz, że ten, kto ma władzę polityczną, ma wpływ na bieg wydarzeń?
Tak, ale nie tylko, bo zawsze jest jakaś parlamentarna lub pozaparlamentarna opozycja.
Czy czuliście kiedykolwiek, że taki wpływ naprawdę macie?
Dzięki obecności medialnej tak, bo znaliśmy i ceniliśmy pozytywny wpływ mediów zachodnich na politykę bloku wschodniego.